sobota, 29 czerwca 2013

Jakub


Krótko o kinie i jego miejscu we współczesnym świecie z Jakubem Kurzyńskim, reżyserem, fotografem i grafikiem, studentem katowickiej Wyższej Szkoły Technicznej.







Kiedy ostatni raz byłeś w kinie?


Mniej więcej tydzień temu, byłem na KILOFFie, festiwalu filmów niezależnych.


Obejrzałeś coś godnego polecenia?


Widziałem tam fantastyczny film "Kranz", z gościnnie występującym Olgierdem Łukaszewiczem. Niestety ten film nie wygrał festiwalu. Na pewno "Lśnienie" Stanleya Kubricka zamieściłbym na liście "must see", do tego dodałbym "Ostatnie tango w Paryżu", "Las Vegas Parano" i oczywiście "Pulp Fiction.


A kino komercyjne? Jak oceniasz aktualny repertuar, w którym królują wielkie hollywoodzkie produkcje, Człowiek ze stali, Wielki Gatsby i Kac Vegas 3?


Nie jestem zwolennikiem kina komercyjnego, o wiele bardziej cenie sobie kino autorskie. Jednakże nie potępiam twórców, to ich źródło utrzymania.


Cel uświęca środki? Pieniądze, zyski usprawiedliwiają wątpliwej jakości dzieło filmowe?


Dla producentów film teraz jest typowym produktem, jak margaryna albo cukier, po prostu ma się dobrze sprzedać. Myślę że nawet duże pieniądze nie mogą usprawiedliwiać niektórych gniotów które są wprowadzane na rynek. Wiadomo, są wyjątki. Niektóre filmy mają pewną wartość, wprowadzają widza w zadumę nad własnym życiem, a przy okazji przynoszą zyski… Co do odbioru filmów, które ostatnimi czasy służą tylko rozrywce, zwykle są to pozycje, na których nie trzeba się wysilać intelektualnie, a wręcz przeciwnie -ogłupiają swoją tandetą i zaniżają wymagania.


Jak to jest, poziom wymagań estetycznych i intelektualnych odbiorców wpływa na jakość powstających filmów (mają się przecież dobrze sprzedać) czy może producenci zaniżają nasze wymagania, serwując nam na ekranie festiwal tandety, pornografii i wulgarności?


Myślę że kino, jego repertuar, jest odbiciem głębszych zmian zachodzących w społeczeństwie; postępująca tabloidyzacja mediów sprawia że także na złotym ekranie chcemy oglądać to, co w odbiorze łatwe, szybkie i przyjemne, szokujące bądź mrożące krew w żyłach. Byle prosto, wzbudzając jak największe pokłady emocji, jak najmniej angażując świadome myślenie. Mocny akcent musi przyciągnąć uwagę rozleniwionego widza, a nic tak nie interesuje jak przemoc, seks i wulgarność. Tandeta z kolei jest łatwa w odbiorze, nie potrzebuje wysokich kompetencji kulturowych do odbioru. Jest uniwersalna, dobrze się sprzeda, nadaje się do szerokiej dystrybucji.


Jak postrzegasz posługiwanie się wzorcami zachodnimi, inspiracje, a w zasadzie kalkę scenariuszy amerykańskich w polskim kinie?


Interakcja między twórcami jest bardzo ważnym elementem sztuki, każdy z czegoś czerpie inspiracje w mniejszym lub większym stopniu. Jednakże niezdrowe jest kopiowanie scenariusza w całości, z lekką adaptacją do polskich realiów, tylko dlatego że "to się dobrze sprzeda". Owszem może dobrze się sprzeda, ale zabije artyzm i indywidualność.
W USA istnieje głównie kino producenckie, gdzie każdy film traktowany jest jako produkt, ma być prosty, ma się podobać szerokiej publiczności. Producent jest alfa i omega, który ma ostatnie zdanie. Reżyser właściwie nie ma nic do powiedzenia, chyba ze sam jest producentem własnego filmu. Na szczęście w Europie wygląda to trochę inaczej, jest na Starym Kontynencie przewaga kina autorskiego, w którym film ma coś wnosić, coś sobą reprezentować. W Polsce od kilku lat rozwija się tendencja kina producenckiego, nasi rodacy garściami czerpią pomysły zza oceanu, wykupują gotowe formuły, które odniosły sukces za granica Dla artystów, którzy mają własny pomysł na film taka sytuacja jest dużym utrudnieniem; producent nie ma gwarancji dużej oglądalności, co sprawia że dobre scenariusze lądują w koszu jako mało obiecujące. Jeżeli nawet taki projekt dojdzie do skutku, często ląduje w szufladzie z etykietką „kino niszowe”. A tam mało kto zagląda.


W takim wypadku, jaka jest dziś misja kina? Czy ma jeszcze jakąś szerzej rozumianą misję, czy jest już tylko i wyłącznie maszynką do zarabiania pieniędzy na rozrywce?


Misją kina od zawsze było zwracanie uwagi na tematy ważne, które twórca chce poruszyć, problemy społeczne na które chce zwrócić uwagę. Ma i bawić i uczyć, lecz nie zawsze trzeba to sprowadzać do poziomu żenujących dialogów, sytuacji i ciężkich truizmów.
Dobrym przykładem są komedie Bareji, jego filmy nie tylko rozśmieszają ale również niosą ze sobą ważny przekaz. Moim zdaniem, każdy po wyjściu z seansu, czy to z "Szybkich i wściekłych”, czy tez "Miłości" przeżywa pewnego rodzaju katharsis. Przychodzi, wczuwa się w film, przeżywa wszystkie zdarzenia razem z bohaterami, nie myśląc o swoich problemach, które zostawił za drzwiami sali kinowej. Te dwa filmy wszystko różni, jeden jest lżejszy i nie wymaga od widza niczego poza biernym patrzeniem na efekty specjalne, drugi wręcz przeciwnie – wymaga skupienia i wysiłku, aby zrozumieć jego treść. I brutalna prawda, i lekka przesada jest w kinie potrzebna, pozwala dopasować przekaz do widza, do jego poziomu i wymagań.


Gdzieś umknął nam najważniejszy temat, przecież sam jesteś twórcą - Twoja etiuda niedługo będzie miała swoją premierę. Czy możesz przybliżyć nam jej treść, przesłanie, intencje które Tobą kierowały przy wybieraniu tematu?


Akcja filmu rozgrywa w czasach stanu wojennego, i została podzielona na dwie części - realistyczna, w której zobaczymy zamieszki milicji z robotnikami i cześć bardziej abstrakcyjną, gdzie bohater rozgrywa partie szachowa z wysoko postawionym urzędnikiem. Scenariusz etiudy jest oparty motywach wiersza Zbigniewa Herberta "Ze szczytu schodów", mam nadzieje ze udało mi się w nim zawrzeć ducha poety. Co do intencji przy wyborze…Akurat ten mi przypadł do gustu, już w liceum chciałem go zrealizować, ale wtedy miałem na niego całkowicie inny pomysł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz